Kiedy zmarł profesor Wiktor Osiatyński zdałam sobie sprawę, że jego słowa towarzyszyły mi przez ostatnie kilka lat. Przyszły do mnie w bardzo ważnym momencie życia, trafiły prosto w serce i umysł. Wygłodniałe serce. Umysł, który nawykł do analizowania i krytycznego myślenia, a jednak czuł się zagubiony. Słowa profesora wydrukowałam sobie wtedy i powiesiłam w widocznym miejscu w domu.
Znam je już dzisiaj niemal na pamięć, stały się moją osobistą mantrą – ”wstać rano, zrobić przedziałek i się od siebie odpieprzyć /…/ robić tylko rzeczy, które są potrzebne, godziwe, warte, dobre”. Mocne, ważne słowa. Towarzysze mojej rewolucji osobisto-zawodowej, która zaowocowała, między innymi, powstaniem Językodajni. Bywały takie dni, wiele takich dni, kiedy czytałam je na głos. Czasem kilkakrotnie w ciągu dnia. Za każdym razem czułam jakbym dokładała kolejną cegiełkę do mostu, który tak bardzo chciałam wybudować ponad wartkim nurtem mojego osobistego zagubienia. Nurtem, który łatwo mógł mnie porwać ze sobą.
Słowa profesora Osiatyńskiego to ważne słowa. Bo słowa w ogóle są* ważne. Te, które do nas trafiają. I te, które my podarowujemy innym, z czułością i życzliwością. Słowa w nas zapadają, gnieżdżą się, moszczą, potrafią zdziałać prawdziwe cuda – pomagają dostrzeć światło tam, gdzie go wcześniej nie było. Ale też brak dobrych słów, czy wręcz złe słowa potrafią odcisnąć piętno na wiele, wiele lat. Dobre słowa mogą nieść życie i transformację. Złe potrafią być powolną śmiercią dla duszy.
W Językodajni uczymy się obdarowywać dobrymi słowami. Dlatego, że w większości krajów anglojęzycznych dobre słowo jest standardem, a nie podejrzanym wyjątkiem. Ale też dlatego, że dobre słowo pozwala rosnąć, zmieniać się, pięknieć na każdej płaszczyźnie. Dodaje chęci do życia, odkrywania, uczenia się, bycia na tej ziemi pośród innych ludzi. Dobre słowo to najpiękniejszy dar jaki można ofiarować (i to za darmo!) drugiemu człowiekowi. I żadne „ale to się samo przez się rozumie”, „powinieneś to sam wiedzieć”, „wbije go/ ją to tylko w pychę” nie są tutaj usprawiedliwieniem.
Mówcie sobie dobre, budujące słowa. Szczodrze. Z radością. Wrócą one do Was, zobaczycie :), a dla kogoś mogą być tym przerzuconym w ostatniej chwili mostem, ponad beznadzieją, głębokim smutkiem, a czasem nawet rozpaczą. Tak jak dla mnie były to słowa profesora Osiatyńskiego, kilka lat temu. Dzisiaj dopiero podziękowałam za nie profesorowi, gdziekolwiek i jakkolwiek przebywa teraz w zaświatach, bo dziękować też bardzo warto. I też nigdy, tak naprawdę, nie jest na to za późno.
Słowa o robieniu rzeczy, “które są potrzebne, godziwe, warte, dobre” nabierają ostatnio nowego wymiaru. Padają coraz częściej w kontekście zmian klimatycznych. To zaskakujące ale po namyśle wydaje się oczywiste. Bardzo celnie pisał o tym ostatnio filozof i kulturoznawca Andrzej Szahaj (UMK w Toruniu).
“Z kryzysem ekologicznym poradzimy sobie bowiem dopiero wtedy, gdy relacje człowiek–człowiek staną się ponownie ważniejsze niż relacje człowiek–rzeczy. Gdy wspólnie oglądane zachody słońca, długie rozmowy przy kieliszku wina i wymiana uśmiechów na dzień dobry staną się ważniejsze niż pożądanie nowego SUV-a (…)”
Bardzo piękne, inspirujące słowa
Dziękuję pięknie, niech niosą się dalej. Pozdrawiam serdecznie, Pani Marto 🙂